Nad
Warszawą ciemność nocy. Wybiła północ. Przez otwarte okno
dochodzą głosy śpiącego miasta – odgłos pojedynczych
samochodów, podwórko wymarłe z ludzi i tylko nocny autobus
zatrzymał się nieopodal. Pomiędzy szum ulicy
głębokim oddechem wdziera się cisza.
Czarnej madonny czeluść, a sen
nie spływa. Zaprzęgnięta w obowiązki dnia staram się nocą
znaleźć czas, by rozruszać myśli i wyjść na spotkanie
przeszłości. Dziś to ona jest moją dobrą znajomą. Spotykam ją
niemal dzień w dzień i noc w noc. Skrywa obrazy malowane smugą
cienia, które wiszą w mojej pamięci jak na ścianach muzeum.
Nieraz ogień wzniecą w głębi piersi i przeszłość ożywią. Tak jakby przypominały, że ci co
odeszli wciąż są z nami i obok nas dzięki naszemu wspominaniu, że
to my żywi udzielamy im życia jak św. komunii.
Jest w tym
jakaś życiodajna siła, bo jeśli ów „świecznik pamięci”
zgaśnie, będziemy jako ten okręt bez sternika wśród burzy -
niemoc nas ogarnie, a rozum oszaleje. Ale w tych spotkaniach z
przeszłością jest coś więcej, coś co także ożywia nas żywych.
Ci co odeszli na wieczność żyją dzięki nam, ale i my żywi
dostajemy porcję życia od umarłych. Dokonuje się w nas akt
zmartwychwstania. To dzięki nim możemy przemieszczać się pamięcią
po drogach przeszłości i wrócić do teraźniejszości mając misję
do spełnienia.
I tak obok siebie funkcjonują dwa światy, każdy z
własną grawitacją. Materia z jednego świata nie może stykać się
z drugą, ale pamięć je zespala. I żyjemy lewitując pomiędzy
światami.
Sława Kornacka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz