Rankiem, gdy zbudziłam się ze snu Julia jeszcze spała. Za oknem
słychać było urywane słowa męskiej rozmowy. Wyjrzałam przez okno. –
Dzień dobry – rzuciłam słowa powitania. – Dzień dobry – odpowiedzieli
chóralnie panowie. – Dziś są rybki na kolację. Lubi Pani ryby? – Bardzo,
zwłaszcza te świeże – odrzekłam. – Na niebie są jeszcze chmury, ale
przejaśnia się, to dobry znak na początek wakacyjnego urlopu. Od jutra
zapowiadają słońce – kontynuował starszy mężczyzna nie przerywając pracy
przy patroszeniu ryb.
Zaparzyłam czarną kawę, z filiżanką w ręce zeszłam do ogrodu, by
popatrzeć jak przyrządza się ryby do smażenia metodą
chałupniczo-przemysłową, bo większość tych ryb zostanie
przetransportowana do tutejszych smażalni obsługujących liczną rzeszę
turystów. Przy rybach pracowało bardzo sprawnie dwóch mężczyzn. Czas
obróbki jest istotny. Sprawione ryby muszą jak najszybciej trafić do
chłodni. Trzeci mężczyzna w tym czasie zajmował się sieciami. To pan
Antoni, ten sam, który przywitał mnie i moją przyjaciółkę na peronie
stacji. Po kilkunastu minutach, pan Antoni zagrał na organkach i
zaśpiewał – „Poranek słoneczny, piękny. Wcześnie stary rybak wstał po
bursztyn. Na plażę udał się.” A z jakim przejęciem to grał, w jego
oczach widać było blask wielkiej miłości do morza.
On i jego brat Józef są rybakami z dziada pradziada. To rodzina
kaszubska, od pokoleń mieszkająca na Półwyspie Helskim. Ich dziadek
wypływał na łowiska mając 92 lata. Bracia mieszkają w jednym domu. Razem
bytują i razem pracują. Pan Antoni ma 77 lat, jego brat Józef 75. Razem
mają aż 152 lata. Wiara i optymizm to ich sposób na życie. Modlą się o
pokój Chrystusowy. Modlitwę o pokój na ziemi pojmują jako święty
obowiązek.
Wypływają w morze 3-4 razy w tygodniu, wypływają na godzinę, dwie,
jeszcze przed świtem. Na moje pytanie jaką łodzią pływają, pan Antoni
odpowiada: najstarszą i najmniejszą. Ich łódź ma przeszło 30 lat, w tym
roku skończy swoją rybacką służbę. – Najwyższy czas iść na emeryturę,
niech pływają młodsi – konstatuje pan Antoni.
Siedzący obok mnie młody mężczyzna wyraźnie nie jest zadowolony z
wykonywanej pracy. Na jego miejscu z pewnością miałabym podobną minę.
Nożyczkami obcina płetwy ryb i wrzuca do pojemnika, skąd chwyta je
sprawnie w swoje ręce pan Józef, by usunąć jelita. Młody człowiek
wygląda na 30-35 lat, ale w rzeczywistości jest starszy. – Lubi pan
pracę rybaka? – pytam. – Nie. – To dlaczego wypływa pan w morze? –
Jestem bezrobotny i choć z tego łowienia dużych pieniędzy nie ma, to
zawsze kilka groszy wpadnie. A pojeść też można zdrowo. Poza tym to
jeszcze jedne ręce do pomocy na morzu. Pomocne zwłaszcza, gdy na morzu
panują trudne warunki. Ojciec i wujek mają swoje lata. Z zawodu jestem
piekarzem. Nie chwyciłem bakcyla morza. Pływam, bo muszę. A poza tym
teraz, żeby zdobyć uprawnienia trzeba mieć dużo pieniędzy. Ja ich nie
mam. Uprawnienia mają ojciec i wujek. Pływam jako pomocnik i na morzu,
tak jak ryby – nie mam głosu.
Patrzę na spracowane dłonie pana Antoniego. Pytanie samo ciśnie się
na usta. – Czy łódź jest sterowana ręcznie? – Nie. Kwituje krótko rybak.
Ma dwa silniki, ale nie ma osłony przed wiatrem i słońcem. Panują w
niej trudne, surowe warunki, tak jak trudna i surowa jest praca rybaka.
Łowimy głównie flądry. Zwykle płyniemy w okolicę Kuźnicy, jednak nie
zawsze ryby tam biorą. Wtedy płyniemy dalej, aż pod Gdynię.
Pytam mojego rozmówcę także o techniki łowienia. Wyjaśnia, że
zastawiają sieci na dobę, dwie. Gdy są pełne, wyciągają je. To ciężki
kawałek chleba dlatego siła rąk jest niezbędna. Ale ta praca wymaga też
wielu lat doświadczeń. – Często kłócimy się z bratem na morzu, gdy
różnimy się w opiniach.
Ale na lądzie jesteśmy zgodni. Wtedy, gdy zostajemy w domu i nie
płyniemy w morze pracujemy przy sieciach. To praca spokojna, tu morze
się nie burzy. Przygotować sieci do połowów to misterna sztuka.
Reperacja, złożenie do suszenia i mycie wymagają wielkiej wprawy; by
ryba chciała wpłynąć do sieci, te muszą być czyste. Do brudnej sieci
ryba nie wpłynie. Myjemy je w zatoce, a potem w otwartych wodach morza –
opowiada pan Antoni.
Mój rozmówca, nazywany przez miejscowych Tośkiem, lubi swoją pracę.
Pracując przy sieciach, nuci stare melodie. I choć zwykle się uśmiecha i
ma bardzo łagodną twarz, to jak mi się zwierzył, także na niego
przychodzą chwile smutku , refleksji i zadumy. Melancholia dopada go
wtedy, gdy jest sam. Nie chciał mi jednak powiedzieć, co go szczególnie
zasmuca. Zadziwia go technika. Zadziwia go też to, że kobiety chodzą w
spodniach. Kiedyś to było nie do pomyślenia. Wspomina stare czasy, gdy w
kościele mężczyźni stali po jednej stronie,a kobiety po drugiej; teraz
nawet w kościele jest demokracja, wszyscy stoją obok siebie – śmieje się
pan Antoni.
Pytany o kobietę swego życia ze smutkiem stwierdza: – Jak pewnie pani
zauważyła jestem samotny, bardzo samotny. Chciałem spotkać Bursztynkę,
ale nie było mi to dane. Całe moje życie służyłem innym. Mnie wypadało
tylko dodać, że była to służba z wyjątkową klasą. Wzruszony ucałował
moją dłoń.
Osobom niewtajemniczonym wyjaśniam, że Bursztynka zwaną inaczej
Juratą, wg legendy kaszubskiej była królową boginek morskich, która
miała pałac z bursztynu na dnie Bałtyku w okolicach obecnego Półwyspu
Helskiego. Umiłowała rybaków i nie pozwalała podwładnym boginkom
swawolnymi żartami czynić im żadnej psoty. Ceniła w rybakach trud ich
pracy i ubolewała nad tym, że często połowy ich były mierne, a głód
zaglądał do ich chat. Podziwiała ich dobre serce. Ujęli ją tym, że choć
sami byli biedni, to owocami swej pracy dzielili się z bogami morza,
składając ofiary z ryb. Dlatego postanowiła im pomóc. W tym celu użyła
swej mocy, zaczarowała wichry morza, by połowy rybaków mogły być
obfitsze.
Wraz z boginkami uwodziła je śpiewem o miłości, oddalając je od
rybaków, by ci mogli w tym czasie na spokojnym morzu nałowić ryb. To
opowiadanie ma jednak tragiczne zakończenie. W Bursztynce zakochał się
Perkun, potężny bóg morza i ziemi. Natomiast ona sama pokochała biednego
rybaka o imieniu Antoni, Tosiem zwanego. Gdy Perkun oświadczył się
pięknej Bursztynce, wyznała, iż prawdziwą miłością darzy młodego rybaka.
Wtedy Perkun dał jej 5 dni, by wybrała pomiędzy nim, a rybakiem.Gdy
zmierzch zapadał Bursztynka wypłynęła na brzeg morza, rozpaczając nad
swym losem. Jej ukochany Tosiek też tam przyszedł, bo robił to
codziennie w nadziei, iż spotka tam swoją ukochaną. Bursztynka
opowiedziała mu o Perkunie i ujawniła przed nim, iż Perkun zapowiedział
zemstę. Kochankowie dokonali zaślubin gorącym pocałunkiem, po czym
odpłynęli do pałacu bursztynowego, by przez pięć dni kosztować owoców
prawdziwej miłości. Każda z boginek mogła opuścić pałac, ale wszystkie
odmówiły, chciały dzielić los ich królowej. „Perkun po upływie pięciu
dni dowiedział się całej prawdy o królowej i młodym rybaku i wówczas
uderzył potężnym piorunem w podwodny pałac Juraty. Zginęła Jurata,
zginął młody rybak i wszystkie boginki morskie. Cały pałac, zbudowany ze
złocistego kamienia, rozsypał się w gruzy.”
Pan Antoni nie lubi opowiadać o sobie, podobnie jak jego brat. Miałam
wielki problem, by zechciał mi na kilka pytań odpowiedzieć, zabawiając
go podczas rozmowy jak zabawia się grzechotką dziecko, by tylko mi nie
uciekł. Nie mogłam przy nim notować, bo widok pióra i zeszytu płoszył go
najbardziej. – Ja jestem człowiekiem pracy, nie słowa. Wolę zaśpiewać,
zagrać na organkach niż opowiadać. Po czym przyłożył organki do ust i
ponownie zagrał melodię „Nie wiem, ach nie wiem, co mi się stało, że
zakochałem się” – i wziął wiadro do ręki napełnione po brzegi sieciami i
powędrował w kierunku morza. Jutro skoro świt, znów wypłyną w morze. On
najstarszy rybak w okolicach Jastarni i jego młodszy brat .
Nazwiska nie podaję, na prośbę mojego rozmówcy. – Jestem szarym
człowiekiem i takim chcę pozostać – w cieniu, bez fleszy, bez gwiazd. To
da się zrobić panie Tosiu, będzie prawie jak w kaszubskiej baśni. Moim
rozmówcą był pan Tosiek, rybak z Półwyspu Helskiego, który całe życie
czekał na swą Bursztynkę.