Dawno, dawno temu w niewielkiej wiosce
urodziła się dziewczynka nadano jej imię Marzenka. A była to noc
niezwykła, noc wigilijna Bożego Narodzenia. Ale radość z narodzin
nie trwała długo, już po kilku godzinach dziecko zaczęło
słabnąć, wydawało się, że aniołowie chcą zabrać ją do
nieba. Co koń wyskoczył ojciec wiózł dziecko do chrztu. A gdy
ksiądz kładł sakrament, mała głośno zapłakała - to dobry
znak będzie żyła - oznajmił kapłan. I tak się stało.
Mijały lata... Marzenka była nad
wyraz rezolutna. Pewnie dlatego gro czynności jej wyznaczano, tak
rodzice jak i nauczyciele. Czasami myślała sobie, że to
niesprawiedliwe, że tak wiele obowiązków na nią spada, gdy jej
młodsza siostra spędzała czas beztrosko na zabawach i mogła
swobodnie czytać książki, to ona musiała uciekać się do
fortelu, gdy chciała kolejną książkę przeczytać. Tego
najbardziej zazdrościła siostrze, bo książki zawierały tyle
pięknych historii. Poruszały jej wyobraźnię, historie smutne –
wyciskały łzy z oczu. Ale, nie czuła się pokrzywdzona, bo
odzywał się w niej anielski głos: - u nas w niebie każdy ma
coś do roboty i nie jest smutny z tego powodu więc ty na ziemi masz
tak jak w niebie – pracuj tak jak my dla szczęścia innych a
wtedy ty sama będziesz też szczęśliwa. Ten głos anioła dodawał
jej otuchy i rodził trwały optymizm.
Ale najwięcej radości odnajdywała w
naturze. Zachwycały ją chmury na niebie, uspakajał szum drzew, a
zielona trawa była dla niej dywanem na którym lubiła kłaść się,
by z tej pozycji lepiej widzieć błękitne niebo. I nauczyła się
czytać z obrazów natury. I czuła, że czyta piękne opowiadania i
słucha najpiękniejszych historii. Rozmawiała z ptakami i małymi
robaczkami. Ona jedna i wokół cały świat, taki duży i taki
barwny, nastrojowy i sentymentalny. Urzekały ją białe zawilce w
lesie, żółte kaczeńce nad brzegiem stawu, uwrażliwiały
śpiewające w górze ptaki, zaspakajały głód owoce jagód i
pachnące poziomki w lesie, intrygowały dzikie zwierzęta. Urzekała ją kosmiczna przestrzeń wokół, blask światła i piękno
krajobrazu. Odcisnęły na zawsze w niej swój ślad, czuła się
dzieckiem natury... czasami zagubionym, czasami szczęśliwym.
Święta Bożego Narodzenia w jej domu
to był czas szczególny. Przygotowywano się do nich na wiele
tygodni wcześniej. Izby były sprzątane, myto okna i pastowano
podłogi, w oknie wieszano białe śnieżne firanki. Z każdego kąta
biło czystością. Nad kuchnią wisiały suszone pęta grzybów i
owoców wigilijnych. W wędzarni wędzono przebogate mięsiwa,
sporządzano pasztety i kiełbasy. Z wielką wprawą wykonywał to
miejscowy rzeźnik. Dziewczynki razem z mamą przygotowywały ciasta
do wypieku, co zajmowało zwykle cały dzień. Pierniczki królewskie
wypiekano kilka dni wcześniej, gdy nabrały właściwej struktury
odciskano w formach, zdobiono i pieczono. Lubiła to niezwykle, bo
pachnące goździkami i cynamonem ciasta, cudnie wypełniały dom
smakiem i aromatem. Do wigilii mama przygotowywała śledzie w
śmietanie, sprawiała karpia, gotowała kompot z suszonych owoców.
Z kredensu wyjmowała porcelanową zastawę. Cały dom pachniał
świętami, a spiżarnia wypełniała się po brzegi smakołykami.
Ale dla niej najważniejszą była chwila, gdy w dniu wigilijnym na
kilka godzin przed kolacją ojciec przynosił do domu drzewko
choinkowe. Stawiał je na honorowym miejscu w pokoju i razem wieszali
bombki, kolorowe łańcuchy, lśniące papierkami cukierki,
pierniczki i specjalne na tę okazję czerwone jabłuszka. Zapach
świerku i odświętnie przystrajane drzewko tworzyły
niepowtarzalny klimat, każdych Świąt Bożego Narodzenia. Choinka,
tak pięknie przyozdobiona była arcydziełem, gdy wieczorem zapalały
się na niej kolorowe lampki – dopełniały dekoracji i wigilijny
wieczór nabierał magicznego wymiaru.
Dzień wigilijny był dniem postnym,
ale to sprawiało, że kolacja wigilijna była wyczekiwana, a
obfitością przystawek wynagradzała całodzienny głód. Wigilia
była bardzo uroczysta, stół przykryty białym obrusem, pachnące
sianko pod nim i mały świecznik dopełniały dekoracji stołu. Na
pięknie zdobionym talerzu leżał opłatek, a jedno wolne nakrycie
czekało na kogoś... I już tylko wyglądali gwiazdki na niebie, gdy
ta zaświeciła – całą rodziną zasiadali do stołu.
Kolacja zaczynała się od życzeń i
dzielenia się opłatkiem. Wtedy, trzeba było sobie coś pomyśleć,
by życzenie spełniło się w roku, bo wigilijny wieczór ma
szczególną moc przyciągania pozytywnych energii... Marzenka zawsze
prosiła o zdrowie dla bliskich, dla znajomych, i dla zwierząt,
które zawsze były obecne w jej otoczeniu. Wierzyła głęboko, że
w tę noc zwierzęta o północy mówią ludzkim głosem.
Listów do Mikołaja Marzenka raczej
nie pisała, bo ten zostawiał na drzewku kolorowe cukierki,
pierniczki, przaśne czerwone jabłuszka. A ona rano szeptała ojcu
na ucho, by zerwał jej cukierka z choinki. I to była ta chwila, gdy
czuła dobroć św. Mikołaja. Raz był bardziej hojny, bo zostawił
w prezencie dla niej i dla siostry piękne czapki i dużo kolorowych
cukierków. Czuła się wtedy wyróżniona, ale bardzo się smuciła,
że przespała ten moment, gdy Święty Mikołaj zawitał do jej
domu. I myślała o tych saniach i rumakach, o jego czerwonym
ubiorze, białej brodzie, o dzwoneczkach. Jakie to piękne musiało
być.
Święta Bożego Narodzenia a właściwie
Wigilia znaczyły jej czas życia, bo to były też jej urodziny. W
każdą Wigilię była o rok starsza. I kiedy miała lat osiem, nagle
w domu zabrakło choinkowego drzewka. Usłyszała, że choinki w tym
roku nie będzie. Nie wiedziała dlaczego, ale zrozumiała, że
święta bez choinki będą bardzo smutne. I postanowiła temu
zaradzić. Ale skąd wziąć choinkę na dzień przed wigilią? Chyba
tylko z lasu, bo nic innego nie przychodziło jej do głowy. Naradziła się z kolegami i w czwórkę wybrali się do lasu. Minęli
las pierwszy, ten który znała na co dzień; tu choinki nie rosły.
Poszli do lasu, do którego jej samej nie można było wchodzić. To
był las groźny, wielki, pełen dzikiej zwierzyny. Ale to przez ten
las można było przejść do mniejszego lasu w którym rosły choinki. Skąd to wiedzieli? Tak układały się w ich głowach
miejscowe plany i drogi.
Kiedy weszli do lasu, jakoś szybko
pociemniało i zrobiło się strasznie. Szli i szli nogi już bardzo
bolały, ale ani przez chwilę się nie bali i nie zwątpili w
siebie. Lecz nagle poczuli duże zmęczenie, a w oddali zapaliły
się dwa światełka, ale nie takie zwykłe światełka - to
świeciły oczy wilka. W tym samym momencie Marzenka usłyszała znany jej
głos anioła .... Nie bój się Marzenko, oczy wilka będą dla
was drogowskazem. Wilki wzięły was w opiekę i poprowadzą do
choinkowych drzewek.
Jej koledzy, byli przerażeni, ale
wtedy opowiedziała im historię zasłyszaną od babci, że kiedy
dzieci pobłądzą w lesie - dobre duchy roztaczają nad nimi opiekę
... i że te oczy wilka wyprowadzą ich z tego lasu, ale muszą
zachowywać się bardzo cicho i iść za nimi bez trwogi... chłopcy
jej zaufali - szli spokojnie -. świecące oczy wilka to znikały, to
znów się zapalały gdzieś w oddali - a oni za nimi grzecznie
podążali... Nagle stanęli przed wielką polaną, las się skończył
i pojawiły się zabudowania...za tą wsią był las choinkowy,
wystarczyło tylko przejść przez wieś na drugą stronę drogi. Bez
trudu pokonali to przejście i weszli do choinkowego
lasu. Było ciemno lecz ich oczy na widok choinek zaświeciły się
prawie jak te wilcze. Jej koledzy zaczęli ścinać drzewka i każde z nich wzięło jedno drzewko. Gdy wracali starali się
zachowywać bardzo cicho, bo nieopodal mieszkał leśniczy. Dzieci
wiedziały, że spotkanie z nim nie należałoby do tych przyjemnych.
Wtem psy zaczęły ujadać a miejscowe dzieci wołały, że pewnie ktoś ścina choinki i trzeba powiedzieć o tym panu gajowemu....Cóż było robić w takiej chwili? Co sił w nogach
biegli do wielkiego lasu z którego szczęśliwie wyszli lecz
wiedzieli, że nocą nie powinni wchodzić zbyt daleko więc skryli się za
pierwszymi drzewami. Odczekali czas jakiś, gdy we wsi zrobiło
się cicho i psy się uspokoiły. Idąc skrajem lasu minęli wieś i
wyszli na szosę – bo teraz do domu będą wracać dłuższą, ale
bezpieczniejszą drogą. Co i raz na drodze pojawiały się światła
samochodów, wtedy dzieci skakały do rowu wypełnionego po brzegi
śniegiem, kryjąc się za drzewami. Chronili swoje choinkowe
drzewka jak największego skarbu.
I tak przeszli pięć a może osiem
kilometrów.... mróz i śnieg pod nogami dawał się we znaki, byli
bardzo zmęczeni i zaśnieżeni. Jeden z chłopców zaczął płakać.
Pocieszyli go, bo właśnie stanęli przed boczną drogą i mieli do
pokonania jeszcze tylko jedno trudne zadanie. Musieli obejść
zagrodę wiejską położoną w niewielkim zagajniku, bo hodowano tam
niebezpieczne psy, które wybiegały na drogę całą watahą i
atakowały ludzi. Dzieci orientowały się, że muszą wejść znów do
lasu i iść bardzo cicho, by psy ich nie dosięgły. I wtem rozległy
się dzwoneczki, zaiskrzyło śniegiem a obok nich zatrzymały się
sanie - to był Święty Mikołaj. Pogroził im palcem mówiąc: - Podejdźcie tutaj nicponie. Wystarczy tej podróży, bo ciemność
was znuży... Wskakujcie na sanie, zawiozę was do domu, bo za chwilę
wybije północ, rodzice bardzo martwią się o was... Na prezent mam
dla was rózgi za to, że ścięliście zakazany owoc – choinki są
pod ochroną, ale wyjątkowo nie złoję wam skóry, bo przyświecały
wam dobre intencje...
Sanie jechały szybko, po drodze mijali
pola i lasy, do ich domów było jeszcze kilka kilometrów. Gdy
dojeżdżali do znanej im rzeczki, święty Mikołaj zatrzymał
sanie, potem opróżnił swój worek, w którym były choinkowe
ozdoby, i anielskie włosy, i pierniczki, i kolorowe cukierki - i
podarował je dzieciom: - wyskakujcie teraz brzdące, bo na mostku
nasłuchują waszych głosów wasze mamy... Po czym sanie ze
Świętym Mikołajem ruszyły przez zaśnieżone pola. Zdążyli
pomachać na pożegnanie, wołając - dziękujemy Święty
Mikołaju...
W oddali pojawiły się migocące
światła domów... na mostku stały zapłakane mamy... gdy usłyszały
ich głosy, gdy zobaczyły choinki - zamarły z wrażenia... ale
widać jak bardzo się ucieszyły, nie krzyczały, tylko przytuliły
swoje dzieci...
Marzenka spała tej nocy długo, gdy
się zbudziła w pokoju stała pięknie przyozdobiona choinka -
srebrnymi włosami i gwiazdkami od samego Świętego Mikołaja;
wyglądała naprawdę pięknie. Nawet zwierzęta przyszły pod okno,
by ją podziwiać!... Ona i jej siostry pomagały mamie
ustawiać na stole naczynia, gdy z nieba anioł cichutko, na
paluszkach wślizgnął się do domu i położył pod choinką
prezenty... I było jak zawsze, ale jeszcze piękniej... drzewko
choinkowe pachniało, a uszczęśliwione dzieci z rodzicami radośnie
śpiewały kolędy i tańczyły wokół drzewka... i wołały - „Jaka
piękna!”- i „kto ją nam przyniósł?” - pytali rodzice i
uśmiechali się do siebie ... i anioł uśmiechnął się przez
okno do Marzenki - był szczęśliwy - bo przecież to on pośpieszył
na pomoc do Świętego Mikołaja... a już za kilka godzin całą
rodziną pospieszą na pasterkę, by powitać Jezusa, który narodził
się tej nocy w żłobku w stajence... I anioł też tam będzie!