wtorek, 18 sierpnia 2015

To nieprawda, że dla mnie umarłeś


przyjdzie taki dzień
gdy, opuszczę mój dom tak szybko
że, nawet się nie zorientujecie
zostawię wam większą część siebie
zabiorę tylko to na co czekają w niebie

Prawdziwa niemoc człowieka przejawia się wobec żywiołu życia. Oczywiście, gdy śmierć zabrała już ofiary swoje, oddajemy ich Bogu i Jego sprawiedliwości. Tam w niebie nie wiemy komu przypadnie kara, komu nagroda.

My ludzie nauczyliśmy się wytwarzać w procesie produkcji solidne budowle, wysokie wieże, mosty zwodzone, luksusowe auta, podwodne statki i szybujące podniebne kolosy. To napawa nas przeświadczeniem, że człowiek jest istotą silną, która nie podda się wiatrom i burzom, że jego życie jest trwałe i wieczne. Człowiek mały poprzez iluzję doświadcza swej mocy i wielkości i zapomina, że kwintesencją życia jest kruchość istnienia.

A przecież pomiędzy „bogiem i prawdą” nigdy nie mamy pewności czy wychodząc z domu jeszcze do niego wrócimy. Nie mamy pewności czy wsiadając do samochodu i wyjeżdżając na ulicę, wrócimy cali i zdrowi. Tak jak nie wiemy czy wsiadając do samolotu bezpiecznie wylądujemy. A bywa i tak, że umieramy we własnym domu. Nagle. Pod nieobecność domowników.

Nikt z nas nie traktuje w ten sposób zwykłego wyjścia, zwykłego dnia, ale śmierć jest wpisana w te zwykłe czynności i zwykły czas dnia i nocy. Jesteśmy tak skonstruowani, że nie dopuszczamy do siebie na co dzień myśli o odejściu, bo to wywoływałoby w nas strach i paraliż. Dlatego zachowując świadomość tych sytuacji czarny scenariusz przemijania oddalamy wciąż od siebie.

Tkwiąc jednak w tym złudnym przekonaniu siły wobec życia doczesnego zbyt często ryzykujemy nasze życie. A zdarza się też, że ryzykujemy życie osób innych. A tego robić nam nie wolno, bo nie cofniemy czasu, gdy popełnimy „śmiertelny” błąd . To ryzyko okupujemy drogo. Ona – „śmierć przychodzi nagle, cicho, zabiera to kruche, małe życie…” W jednym momencie odchodząc na drugą stronę życia, stracimy wszystko – rodzinę, dom, wszelkie bogactwa, stanowiska i przywileje. I zostawimy po sobie wielki ból.

Cierpienie śmierci wielkim strumieniem spłynie na bliskich. To oni będą zmagać się w żałobie, będą rozpaczać i tęsknić. Tak jak biblijny Hiobe, który opłakiwał niespodziewaną śmierć swoich dzieci. I choć nie brakowało mu przysłowiowego „koziego mleka”, to w jednej chwili „cały świat wywrócił mu się do góry nogami”. Wydawałoby się, że prędzej On Hiobe doświadczy śmierci, bo jego dzieci były młode i zdrowe, to jednak to ich życie zgasło. Tak w życiu każdego z nas nie ma tej pewności, a już na pewno nie ma pewności istnienia raczej jest pewność nieistnienia, bo każde życie jest kruche i ulotne.

Paradoksalnie dopiero śmierć osób najbliższych wyrywa nas z tej potęgi myśli i uświadamia kruchość naszego życia. I nagle okazuje się, że na nic splendory, na nic bogactwo, że sprawy o które zabiegaliśmy nie są ważne, że nasze racje straciły sens. Trzeba dużego wysiłku i wielu wyrzeczeń, by uporać się z emocjami, z bólem rozłąki i straty na wieczność całą tych wszystkich, których kochamy całym sercem. Oczywiście, gdy śmierć zabrała już ofiary swe, oddajemy ich Bogu i Jego sprawiedliwości. Tam w niebie nie wiemy komu przypadnie kara, komu nagroda. Tu na ziemi osądzimy pamięć o nich.

Te słowa mają szczególną wymowę w obliczu tragedii, którą wciąż jeszcze przeżywamy jako naród. Zgasło naraz 96 ludzkich istnień. A może, gdyby nie ryzykowali lądowania w trudnych, ekstremalnych warunkach Bóg nie zabrałby ich do siebie. Stało się inaczej i opłakujemy ich śmierć.  Ich rodziny, ich bliscy przeżywają ból rozpaczy. Wszyscy doświadczamy zetknięcia z nietrwałością życia ludzi i widzimy, jak bardzo jesteśmy słabi i bezsilni wobec żywiołu życia. I jak bardzo bezradni wobec śmierci.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Tomikowo - 20.01.2024

Gdyby gdyby miłość pisała się przez wodę jak przez liście kwiatów w twojej pergoli dotyk byłby czuły i bezpośredni tęsknota utulona a t...